Gastronomia przeżywa prawdziwy kryzys. Co dziesiąta restauracja upadła, co czwarta zawiesiła działalność. Dostawa jedzenia miała pomóc przetrwać pandemiczne restrykcje, jednak Polacy rzadko decydują się na zamawianie na dowóz. Przeciętny dorosły człowiek zamawia jedzenie raz na półtora miesiąca. To za mało, żeby ocalić branżę.
Choć dziś brzmi to „zabawnie”, ale 24 października 2020 roku branża gastronomiczna została zamknięta przez rząd tymczasowo na okres dwóch tygodni. Zakaz ten był jednak nieustannie przedłużany i dalej obowiązuje. A przecież lokale były zamknięte już podczas pierwszego lockdownu.
Dostawa jedzenia jest więc jedyną szansą na zarobek. Mimo to jest on na tyle niewielki, że straty całej branży są ogromne. Związek Przedsiębiorców i Pracodawców przekonuje, że to właśnie gastronomia jest wyjątkowo mocno poszkodowana z powodu pandemicznych obostrzeń. Jak wynika z wyliczeń organizacji, straty szacuje się już na ponad 2,2 miliardy złotych. Jednak z dnia na dzień są one coraz większe.
Problemem jest również to, że wiele lokali z uwagi na specyfikę swoich dań nie chce przekształcać swojej działalności w oferowanie jedzenia na dowóz. Ponadto restauracje często przyciągały swoich klientów klimatem. W momencie, gdy nie mogą teraz tego zaoferować, zainteresowanie ich posiłkami jest zdecydowanie mniejsze. Co naturalnie odbija się na zyskach.
Jak pokazują badania Corona Mood firmy Gfk Polacy zamawiają jedzenie na dowóz częściej niż przed pandemią. Dzieje się tak jednak głównie dlatego, że jest to jedyna możliwość na skorzystanie z usług danej restauracji. Ponadto liczba zamówień i tak jest zbyt mała, by wielu lokalom opłacało się długofalowo funkcjonować w taki sposób.
Z raportu wynika, że średnia wartość zamówienia w dostawie to 69 zł, a na konsumenta przypada takich zleceń średnio 1,4 miesięcznie. Ponadto należy zwrócić uwagę na to, że wynik ten jest zdecydowanie wyższy w dużych miejscowościach, gdzie wynosi średnio 2,6. Na wsiach jest to jednak jedno zamówienie miesięcznie.
Dodatkowo aż 34% Polaków przyznaje, że z dostawy jedzenia nie skorzystało ani razu. Raptem 15% osób zamawia jedzenie przynajmniej raz w tygodniu. Widać więc wyraźnie, że wielu restauracjom musiało ubyć klientów, ponieważ niektórzy woleli korzystać z usług lokali na miejscu.
W tym kontekście przerażające zdają się dane Głównego Urzędu Statystycznego, który podaje, że kwietnia do września 2020 r. z rynku zniknęło 2055 firm gastronomicznych, a ponad 4,3 tys. przedsiębiorców zawiesiło działalność. W negatywnym scenariuszu prognozuje się, że pracę stracić może nawet 250 tysięcy osób związanych z branżą gastronomiczną.
Na powyższe pytanie odpowiedzi może być kilka. Przede wszystkim w czasie pandemii wiele rodzin stara się oszczędzać pieniądze, ponieważ w razie utraty środków chcą mieć możliwie jak najwięcej oszczędności. Tymczasem przygotowywanie posiłków samodzielnie przeważnie jest znacznie tańsze.
Jeśli o cenach mowa – jedzenie na wynos w wielu przypadkach jest droższe od tego kupowanego w lokalu. Niektórzy uważają więc, że wolą poczekać aż restauracje ponownie się otworzą, aby zjeść na miejscu za nieco mniejsze pieniądze.
Ponadto bary czy restauracje od dawna uchodziły za miejsce spotkań. Zamawianie dań było czymś, co robiło się w zasadzie przy okazji rozmowy ze znajomymi. Jeśli więc lokale nie mogą mieć gości, niektórzy rezygnują z ich usług całkowicie.
Wielu przedsiębiorców przyznaje także, że największe marże ich działalności miały na napojach. To właśnie one w dużej mierze generowały zysk. Jednak zamawiając jedzenie w dostawie ludzie często nie zamawiają żadnych dodatków, w tym napojów. Dlatego i z tego powodu ciężej o dobry zarobek.
Dostawa jedzenia nie rozwiąże problemów branży gastronomicznej. Niestety niewiele wskazuje na to, aby rząd zdecydował się na poluzowanie obostrzeń.
Andrzej Dworzański
Tagi: dostawa jedzenia, Jedzenie, pandemia, restauracja
Dodaj komentarz